Tak też się stało. Wstaliśmy o 12.00. Ponieważ do naszego wyjazdu z Korei pozostały dwa dni, postanowiliśmy dać upust naszej próżności i udaliśmy się na zakupy do Tesco! Hipermarket w zasadzie bardzo podobny do tch, które mamy w Polsce. Produkty tylko inne na pólkach. Jednak to co mnie tam zaskoczyło, to defoultowa przerwa na ruch w godzinach pracy dla pracowników marketu. Śmiesznie to wyglądało, gdy cała obsługa nagle wyszła zza lad i zaczęła klaskać, zawijać rączkami i robić piruety. I tak prze kilka minut.
Po zrzuceniu siat w hotelu, pojechaliśmy w drugi koniec miasta do Lotte Wrold – takiego koreańskiego Dineylandu. Tam nieopatrznie jako pierwszą atrakcję wybraliśmy Gyro Drop – taką 50 metrową szpicę ze szczytu, której spada wianuszek ludzi przepiętych do fotela. Po zaliczeniu tej wspaniałej atrakcji większość z nas była przekonana, że się wypróżniła w fotel w trakcie lotu. Po wytarciu potu z czoła, poszliśmy na Waikiwiki Wave, na którym Anicie, przed oczami przeleciało całe dotychczasowe życie. Potem wyskoczyłem na tzw. Młota, na którym też było gastrycznie, by w końcu wspólnie zaatakować rollecoster. Dla podkręcenia emocji z Jacuchem usiedliśmy w pierwszym rzędzie wagonika. Było ostro, śmigaliśmy z prędkością światła przez góry, doliny, pieczary i inne jaskinie. Wiatr włos rozwiewał a łzy po plecach ciekły. To była przyzwoita dawka adrenaliny połączona z bajkową przygodą. Przed wyjściem dla ochłonięcia, Anita wskoczyła na klasyczną karuzelę z huśtającym w górę i w dół konikiem. Dzień zakończyliśmy konsumpcją galaretek owocowych, na które natknęliśmy gdzieś po drodze się w Family Mart.
Tesco, ćwiczenia personelu sklepowego: http://www.youtube.com/watch?v=hNJSgrg3K7Q