Po szczęśliwym dotarciu do Yazdu, niezwłocznie zapakowaliśmy się do taksówki i ruszyliśmy w poszukiwaniu hotelu. W pierwszym hotelu nie było miejsca, w drugim doznałem szoku gdyż właściciel zaproponował nam miejsce na dachu z racji braku miejsc w pokojach, w trzecim natomiast było już miejsce, choć toaleta w nim była najbardziej odrażająca ze wszystkich dotąd widzianych. Nie mniej jednak zameldowaliśmy się w nim i czym prędzej zmęczeni pięciogodzinną podróżą zalegliśmy w twardych wyrach, oddając się naturalnemu procesowi biologicznemu - zaśnięciu.
Meczty i Y@zd caffe
Następnego dnia ruszyliśmy w Yazd - jednego z najstarszych miast świata, miasta w którym do chwili obecnej żyje ok. 10 tys. wyznawców religii czcicieli ognia, czyli zoroastryzmu - pierwszej dominującej religii na terenach obecnego Iranu.
W oparciu o przewodnik Lonley Planet, pojechaliśmy zwiedzać meczety, których w Yazdzie jest bardzo dużo. Pierwszy meczet zrobił na nas ogromne wrażenie, być może dlatego, że dla większości z nas był to debiut w zwiedzaniu tego typu obiektów. Dywany perskie, przepiękne wzory mozaikowe na ścianach jak również sklepienia łukowe, automatycznie wyzwoliły w nas naturalny odruch sięgnięcia po aparat fotograficzny i uwiecznienia widoków na celuloidzie. Zwiedzanie całego kompleksu budynków przylegających do meczetu zajęło nam ponad godzinę. W miedzy czasie udało mi się wyczytać w przewodniku, że tuż obok naszego meczetu jest kafejka internetowa. Będąc ciekawym zasadniczo wszystkiego co się dzieje w Polsce, a zwłaszcza tego czy już jesteśmy w finałach MŚ w piłce nożnej, i tego czy mój brat podlewał kwiatki w moim mieszkanku, udaliśmy się tam niezwłocznie. Na miejscu spotkaliśmy kilkoro turystów min. z Irlandii i Brazylii, którzy tak samo jak my niesieni ciekawością co dzieje się w ich ojczyźnie przyszli w to miejsce. Na miejscu było niestety łącze modemowe, więc jak można się było spodziewać, połączenie z polskimi portalami zabierało troszkę czasu. Nie mniej jednak dowiedzieliśmy się, że Polska będzie grać na MŚ (mimo uwalonego meczu z Białorusią), a mój brat podlewał cyklicznie kwiatki w domu. Ponadto Nandii z Fazim wysłali maile i serie sms-ów do rodziny i znajomych, tylko Josh........... biedny nie mógł mimo kilkakrotnych prób połączyć się z Wirtualną Polską na której miał założone konto mailowe. Przy komputerze spędziliśmy jakąś godzinkę za co zostałem skasowany na dwa zielone papierki - 10 zł, co jak na warunki irańskie jest dość drogo.
Następnym etapem naszej wędrówki po Yazdzie, był dla odmiany............meczet. Znów więc oddaliśmy się przepięknym widokom mozaikowych ścian i kolorowych dywanów.
Spotkanie z grupą Polaków
W pewnym momencie Josh coś napomkną, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że właśnie w Yazdzie możemy spotkać się z grupą Polaków z którą on przyjechał droga lądową do Iranu. Tak też się stało. Popołudniu u zbiegu dwóch ulic w centrum miasta niemalże wpadliśmy na siebie. Radości nie było końca zwłaszcza w wykonaniu Josha. Chwile potem byliśmy wszyscy u naszych znajomych w hotelu, hotelu w którym dzień wcześniej zaproponowano nam spanie na dachu. Opowiadaliśmy swoje przygody z dotychczasowego pobytu w Iranie przegryzając między zdaniami arbuzem i winogronami. Umówiliśmy się jeszcze tego samego dnia wieczorem na "Polską balangę" co w Iranie może znaczyć tyle co fajka i czaj. Z Nandii i Fazim udaliśmy się do hotelu celem odświeżenia się przed wieczorną wyprawą w miasto, a Josh pognał z dziewczynami do kafejki internetowej w której byliśmy rano.
Wieczorem spotkaliśmy się z naszymi rodakami, jednak w wyniku wewnętrznego konfliktu między nimi, tylko kilka osób poszło z nami w miasto. W końcu wylądowaliśmy w jednej z czynnych jeszcze restauracji gdzie toczyliśmy długo "Polaków nocne rozmowy". Niestety restauracje zamykano stosunkowo wcześnie, więc zdegustowani wróciliśmy do hotelu jednocześnie żegnając się z naszymi polskimi przyjaciółmi zadając sobie sprawę, że następnego dnia nasze drogi się rozchodzą. My jechaliśmy do Efahanu, oni w okolice Morza Kaspijskiego.