Po dwóch dniach pobytu w Amritarze skierowaliśmy nasz samochód w Himalaje.
Dalhousie i góry przywitały nas przeraźliwym zimnem i deszczem. Powiem szczerze, byłam trochę przerażona tą pogodą, gdyż zupełnie nie byliśmy przygotowani na takie zimno. Trzęśliśmy się jak osiki i marzyliśmy o szybkim znalezieniu ciepłego hotelu. Ale nie dane nam było. W Dalhousie turystyczna posucha, ale właściciele jak na złość koniecznie chcieli na nas zarobić i proponowali nam pokoje za 800 rupii z nie domykającymi się oknami. W końcu trafiliśmy na dobroczyńcę, który chciał tylko 350 rupii i dodał do tego dwie grube kołdry, byśmy mogli spokojnie zasnąć.
Khajiar
Rankiem przywitało nas przepiękne słońce i pierwsze małpy, nieśmiało przez nas karmione orzeszkami (pierwszy raz miałam do czynienia z małpami na wolności... potrafią być złośliwe). W Dalhausie zobaczyliśmy też ośrodek dla tybetańskich uchodźców, szkołę dla dzieci, tkalnie dywanów itp. Sielski krajobraz, cisza i spokój. Suresh postanowił pokazać nam przepiękną dolinę w miejscowości Khajiar. Wygląda jak zapomniana polana wśród gór, na której swoim rytmem żyją ludzie i zwierzęta. Mało turystów, przepiękne widoki, rewelacyjne ceny. Byliśmy też świadkami kręcenia filmu. Przyjechał gwiazdor z Boolywood... patrzył przez lornetkę i już. Ale wszyscy chodzili cichuśko na paluszkach i broń Boże nie oddychać.
Z Khajiar już niedaleko do McLeod Ganj, miejsca pobytu tybetańskiego rządu na uchodźstwie i duchowego przywódcy Tybetańczyków XIV Dalajlamy (teoretycznie siedziba mieści się w Dharamsali), ale wcześniej Himalaje pokazały nam swoje piękno. Jednak żadne zdjęcia nie oddadzą ani błękitu nieba, ani zieleni drzew, ani zapachów, ani faktury kamieni, ani drżącego powiewu wiatru. Himalaje są fascynujące...i potrafią uzależnić od swojego widoku nawet mieszczuchów.