Geoblog.pl    Doorwayboy    Podróże    Iran 2001    Shiraz - perski Kraków
Zwiń mapę
2001
27
wrz

Shiraz - perski Kraków

 
Iran
Iran, Shīrāz
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6239 km
 
Gdy nasz samolot kołował po lotnisku w Shirazie byłam nieprzytomna z bólu. Niewiele pamiętam z tego miasta, dlatego daję pole do popisu Qbie aby opowiedział o ruinach Persepolis i o innych atrakcjach, które mnie i Faziego ominęły. Jednakowoż informacje o chorowaniu w Iranie mogą okazać się cenne dla potencjalnych pacjentów, więc opowiem o mojej dramatycznej przygodzie z medycyną.

Szpital
Gdy dotarliśmy do szpitala w Shirazie ból był już tak nieznośny, że łzy kapały mi z nosa niczym z rynny. Każdy lekarz widząc pacjenta w takim stanie rzuciłby się na pomoc, ale nie pani doktor, do której zaprowadził nas jakiś litościwy dziadek. Rozmawiając ze mną po angielsku wyraźnie dała mi odczuć co myśli na temat niekonwencjonalnego sposobu wiązania chusty, a także "miłym" głosem nadmieniła, że będąc w obcym kraju powinnam mówić w jego języku. Była bardzo młoda i agresywna, dlatego zamiast dyskutować zawołałam Josha, który wyjaśnił jej po persku, że potrzebuję natychmiastowej pomocy bo mnie boli i nie wiadomo nawet co. Usłyszawszy kilka perskich słów ochłonęła troszkę i ...zabrała mi paszport. Zapytała, czy "Polska" to Laheston i gdy usłyszała "tak" zmierzyła mnie jeszcze raz wzrokiem, wyciągnęła plik recept i wzdychając głośno wypisała skierowanie na badanie moczu. Kazała mi położyć się na kozetce. Pougniatała mnie trochę tu i tam, po czym wypisała mi kolejną receptę. Odprowadzając mnie do drzwi powiedziała, że muszę natychmiast zrobić badanie w szpitalnym labolatorium, a po badaniu, w zabiegowym ktoś zrobi mi zastrzyk. Pomyślałam, czy nie zapytać może o strzykawkę i igłę, ale stwierdziłam, że to przesada.
Za drzwiami przypomniałam sobie, że jesteśmy w Iranie i wróciłam do gabinetu z pytaniem na ustach. Pani doktor znów westchnęła głęboko, krzyknęła coś po persku, znów westchnęła i wypisała receptę na jednorazową igłę i strzykawkę. Bijąc pokłony wycofałam się szybko na korytarz, gdzie czekał na mnie mocno zmartwiony Fazi wraz z Qbą i Joshem.
Gdy razem z Fazim szukałam gabinetu zabiegowego, Josh i Qba wyruszyli na poszukiwanie apteki i upragnionego zastrzyku. Gdy po długim błądzeniu po szpitalnych korytarzach znaleźliśmy "zamaskowane" pielęgniarki (czarne chusty obowiązkowo nasunięte na głowy), chłopcy byli już z powrotem. Troskliwe sanitariuszki oszołomione widokiem obcokrajowców przyjęły skierowanie, poczym jedna z nich wręczyła mi pojemnik na mocz o średnicy jednogroszówki. Pomimo bólu uśmiechnęłam się do nich cedząc po angielsku, że mam nasiusiać do środka a nie oddać krew, ale wszystkie trzy panie zgodnym ruchem głowy przytaknęły, że to co trzymam w ręku to właśnie pojemnik na mocz. Chciałam zapytać czy wyglądam jakbym miała "to" między nogami, ale dałam pokój.
Po jakimś czasie udało mi się osiągnąć sukces - fiolka była pełna. Biegiem zaniosłam mocz do analizy i pokornie czekałam na wyniki. Po półgodzinie wiedziałam już, że niczego się nie dowiem: kartka z wynikami napisana oczywiście po persku, ale co najbardziej zagadkowe - żadnych cyfr, danych ani procentów. Jedyne co zbadali to czy dany składnik jest, czy go nie ma, a nie ile go jest i o co w ogóle chodzi - nie wiadomo.
Po obejrzeniu wyników młoda pani doktor zarządziła wykonanie zastrzyku. Niestety pokonał ból tylko na okres kilku godzin. Gdy po tym czasie znowu zaczęło się piekło myślałam, że to koniec.

Diagnoza i ...noc bólu i cierpienia
Jedyne co mogłam zrobić, to pójść do właściciela hotelu i prosić o pomoc. Irańska gościnność nakazuje aby ten zrobił wszystko co w jego mocy aby mi pomóc. Tak też się stało. Bez słowa zapakował mnie i Faziego do samochodu i zawiózł do prywatnego lekarza. Ten zbadał mnie - oczywiście z zachowaniem wszelkich konwenansów nauk islamu - i orzekł, że to kamień nerkowy. Przepisał lekarstwa i powiedział, iż zbliżająca się noc będzie dla mnie nocą bólu i męczarni, bo ten mały, prawie niewidoczny sukinsyn, będzie próbował zaistnieć w świecie zewnętrznym. Jeśli mu w tym pomogę pijąc dużo i wbrew sobie, zaznam ukojenia.
Stary, poczciwy doktor miał rację. Nigdy nie zapomnę tej nocy i do końca życia będę dziękować Faziemu, że był wtedy przy mnie - mógł mnie po prostu zastrzelić, żebym się nie męczyła, ale okazał się niezastąpioną pomocą i oparciem. Każdy powinien mieć kogoś takiego przy sobie. Myślę, że można mi zazdrościć.

Dzień po
Następnego dnia obudziłam się jak nowonarodzona - nic mnie nie bolało! Natychmiast pobiegłam podziękować kierownikowi hotelu. Powiedział mi, że miałam szczęście, że doktor w ogóle mnie przyjął. Podobno studiował i pracował w Stanach, za co nie może wykonywać zawodu w swoim własnym kraju. Dlaczego? -Bo tak. Pomimo, że jest świetnym lekarzem i studiował za granicą, żeby móc lepiej leczyć w Iranie, po powrocie do kraju zastał drzwi do kariery zamknięte - padł ofiarą Rewolucji Islamskiej. Dlatego teraz przyjmuje nocą potajemnie w strachu przed wymiarem sprawiedliwości. Leczy tylko znajomych i pewnych ludzi. Jednak jest lekarzem z powołania i dzięki moim "koneksjom" z dumnym właścicielem hotelu, zostałam przyjęta. Podziękowałam serdecznie, poczym wieczornym autobusem, razem z chłopakami pojechaliśmy do Kermanu.

Tymczasem Qba i Josh...
Kiedy Fazi został przy Nandii opiekując się nią, ja (Qba) wraz z Joshem wybraliśmy szlakiem grobowców irańskich ludzi kultury. Na pierwszy ogień poszło Mauzoleum Saddiego jednego z najsłynniejszych perskich poetów. Przy wejściu Okazało się, że są dwie ceny wstępu, dla miejscowych (taniutko) i foreigners (o wiele, wiele drożej). Poczuliśmy się zdyskryminowani i postanowiliśmy sięgnąć po naszą tajną broń czyli oficjalne pismo z ambasady Iranu w Warszawie, w którym to napisane było, iż nasza wyprawa jest naukowa i nie należy nas chargowawać as foreigners. Poskutkowało i weszliśmy jako "miejscowi". Na miejscu zobaczyliśmy niewielki budynek mauzoleum wewnątrz którego znajdowała się krypta oraz..... miejscowych ochroniarzy, którzy to widząc, że trzymam aparat fotograficzny, krzyczeli: forbidden, forbidden! Będąc nieco zaskoczony tą sytuacją (na zewnątrz nie widziałem żadnego zakazu fotografowania), postanowiłem tą sytuację negocjować mówiąc skąd jestem. Ochroniarze ułatwili mi to pytając się łamaną angielszczyzną skąd jestem. LAHESTON! To słowo podziałało niczym nasza magiczna karteczka i mogłem bez przeszkód fotografować mauzoleum jednocześnie będąc....................dumny, że jestem Polakiem.

Mauzoleum Hafeza
Następnie na warsztat wzięliśmy drugie mauzoleum, tym razem Hafeza również perskiego poety. Tu bez przeszkód mogłem fotografować. Dodatkową atrakcją w mauzoleum była czajhone, dokąd po zwiedzeniu krypty udaliśmy się niezwłocznie na czaj i fajkę. Miejsce to sprawiało bardzo miłe wrażenie, jednak ze znalezieniem "siedziska" mieliśmy problemy. Mając na uwadze fakt, że Iran nie jest specjalnie rozrywkowym krajem, a natury nie da się oszukać - ludzie bilogicznie potrzebują rozrywki, postanowiliśmy swoje odczekać, aż zwolni się miejsce. Gdy już zasiedliśmy przy czaju, i pykaliśmy dymek z miętowej fajeczki, moje oczy zwróciły się w stronę jednego stolika, przy którym siedzieli młoda, piękna dziewczyna wraz ze swoim adoratorem. Po jakiejś 20 minutowej obserwacji jak również socjologicznej analizie zachowań tychże ludzi, doszedłem do wniosku, że w Iranie musi być strasznie ciężko poderwać laskę. Zasadniczo i pobieżnie możesz dziewczynę zabrać do czajhone, aby wspólnie opić się herbaty i skopcić fają, albo możesz z nią pomiszkurować w kometkę. Wszelkie okazywanie uczuć między obojgiem płci należy do rzadkości i ja sam nie spotkałem pary trzymającej się chociażby za ręce. Ze stanu jakiemu się poddałem prze ostatnie 20 minut, brutalnie wyciągną mnie Josh oświadczając, że już zamykają i musimy wracać. Tak też zrobiliśmy i wróciliśmy taksówką do hotelu. Na miejscu, tuż przed zaśnięciem będąc wtulony w poduszkę analizując końcówkę dnia utrwaliłem się w przekonaniu, że Iran nie jest krajem dla takiego człowieka jak ja.

Wycieczka do Persepolis
Nastpnego dnia z Joshem postanowiliśmy poszerzyć swoje horyzonty z zakresu historii Iranu i udać się do Persepolis - jednej z pierwszych stolic Persji. Tradycyjnie już taksówką dotarliśmy dworzec autobusowy gdzie w tempie ekspresowym zostaliśmy zapakowani przez dworcowego naganiacza do busa jadącego podobno w interesującym nas kierunku. Po przejechaniu jakiś 30 kilometrów, nasz bus zakończył swój bieg w nie znanej nam miejscowości. Po czym kierowca poinformował nas, że Persepolis............. jest tam, pokazując nam palcem kierunek. No cóż, starym sposobem, nie zastanawiając się specjalnie zatrzymaliśmy kolejną taksówkę, która za śmieszne pieniądze przewiozła nas następne 20 kilometrów pod bramy Persepolis.

Persepolis
Radość z faktu szybkiego dotarcia, szybko została przyćmiona przez cennik biletów. Persians - 500 riali (2,5 zł), Foreigners - 50 000 riali (25 zł). Po raz kolejny pokazaliśmy nasze pismo z ambasady. Poskutkowało weszliśmy na teren ruin Persepolis znowu jako "miejscowi". Tuż za bramą ukazał się nam piękny widok jednakowoż skądś już znajomy. Taaaaaaaaak Persepolis wygląda dokładnie jak ateński Akropol. Wszędzie ruiny budowli, kolumny, place, gdzie nie gdzie posągi zwierząt oraz grobowce perskich pryncypałów schowane w skałach na wysokości ok. 70 metrów nad resztą ruin. Ciekawą sprawą było to, że na terenie muzeum było drugie inne muzeum traktujące o różnego rodzaju skamieniałościach znalezionych na terenie miasta Persepolis. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że również do tego miejsca obowiązywała taka sama opłata jak przy wejściu do "miasta". Cóż znowu skorzystaliśmy z magicznej karteczki i po raz drugi poskutkowało. Następnie nasze kroki skierowaliśmy w stronę grobowców do których prowadziła kręta, nie wydeptana droga (wspinaczka po kamieniach) pod górę. Zmęczyło nas to bardzo, jednak zmęczenie to zrekompensowane zostało widokami jakie rozpościerały się nad Persepolis. To było uwieńczenie naszej wyprawy w to miejsce. W między czasie uzupełniliśmy płyny w muzealnej kafejce, gdzie poznaliśmy "laski" z Tokio, które tak jak my poszerzały horyzonty. A jedna z nich nawet została uwieczniona na celuloidzie.
Gdy wyszliśmy już na zewnątrz, Josh oznajmił mi, że niedaleko jest Pasargade - miejsce pierwszych zintegrowanych cywilizacji perskich. Cóż nie zastanawiając się po krótkim targowaniu z pierwszym napotkanym taksówkarzem ruszyliśmy w stronę Pasargade. To niedaleko wg Josha to jakieś 90 km wiec u naszego taksówkarza - dobroczyńcy zamówiliśmy obsługę kompleksową, czyli Persepolis - Pasargade, Pasargade - Shiraz. Deal! Suma.............. 25 000 riali czyli 12 zł per person.


Pasargade
Po dojechaniu na miejsce powtórzyła się sytuacja z biletami, powtórzyła się również sytuacja z naszym magicznym papierkiem. Tym razem poskutkowało połowicznie tj. Josh mógł wejść jako miejscowy a ja jako turysta. Z racji tego, że cena biletu była dużo niższa od ceny Persepilis, bez szczególnego brąchania zakupiłem bilet. Zasadniczo na miejscu nie było nic więcej poza kamiennym grobowcem Cyrusa II, jednak waga tego miejsca usprawiedliwiała fakt, że się tam znaleźliśmy. Po obejrzeniu i obfotografowaniu grobowca, nasz taksówkarz zawiózł nas jeszcze do pobliskich małych ruin będących jak się okazało także w granicach Pasargade. Następnie zgodnie z ustaleniami, zostaliśmy zawiezieni do naszego hotelu w Shirazie w którym to zostali chora Nandii i Faziut.
Na miejscu dowiedzieliśmy się o poszpitalnych perypetiach Nandii jak również okazanej pomocy przez właściciela hotelu w którym mieszkaliśmy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2010-08-28 19:23
Gratuluje wyprawy.Super !!!!!!!!!!!!!
 
mirka66
mirka66 - 2010-08-28 19:32
Najlepiej nie chorowac za granica.Wspolczuje,ze cos takiego Ci sie przydazylo.
 
 
Doorwayboy
Kuba Bąk
zwiedził 6% świata (12 państw)
Zasoby: 71 wpisów71 5 komentarzy5 280 zdjęć280 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
06.09.2009 - 20.09.2009
 
 
05.11.2008 - 13.11.2008
 
 
27.09.2001 - 11.10.2001