Do Bamu dojechaliśmy taksówką za jedyne dwa zielone papierki. Dzięki tej podróży mogliśmy podziwiać nastanie świtu w irańskich górach - roztańczoną ferię barw lekko muskającą twarde i od wieków nieruchome skały, zstępującą powoli i majestatycznie, zalewając góry swym jasnym, rozgrzewającym ciepłem. W takiej chwili wiadomo, po co się jest.
Gdy dotarliśmy do Bamu, nakreśliliśmy dość ryzykowny i nie całkiem pewny plan dalszego działania. Wynajęliśmy pokój w hotelu, poczym biegiem pomaszerowaliśmy zwiedzać twierdzę - chcieliśmy jeszcze tego samego dnia wrócić do Kermanu, a stamtąd pociągiem do Yazdu. Na wszystko mieliśmy zaledwie parę godzin, więc zwiedzanie twierdzy przebiegało dosyć prężnie, choć żadne z nas nie mogło uwierzyć w to, co zobaczyliśmy.
Twierdza Bam
Twierdza w Bamie to nie jakieś tam ruiny czy pozostałości - to autentyczne miasto z zamkiem, otoczone murem i do tego w całości z gliny i słomy. Olbrzymi świadek wieków zaskoczył nas swoim majestatem, wielkością i gościnnością zarazem. Nie dość, że za wstęp do tego olbrzymiego pomnika udało nam się zapłacić o wiele mniej niż wymagano (dzięki Josh) to jeszcze spotkaliśmy dosyć miłych i otwartych ludzi po drodze. Fazi porobił im od razu zdjęcia a Qba spokojnie delektował się otaczającą go zewsząd historią. Po obejrzeniu każdego zakamarka tej atrakcji udaliśmy się do hotelu po bagaże, a stamtąd dalej autobusem z powrotem do Kermanu. Jednakże wszyscy zgodnie przyznaliśmy, że warto odwiedzić Iran - kraj o tak niesprzyjającym klimacie politycznym - chociażby po to, aby zobaczyć ten olbrzymi zamek z gliny stojący na środku pustyni, kontemplujący w ciszy i śpiący od wieków.
Stacja kolejowa
Na stację w Kermanie wpadliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Ostatni pociąg do Esfahanu przez Yazd właśnie gotował się do odjazdu. Niestety nie mieliśmy biletów, bo w naszej europejskiej naiwności liczyliśmy na to, że takowe zwyczajowo zakupimy na stacji. Okazało się, że są ogólnodostępne, ale w specjalnych biurach i to w mieście. Na nasze nieszczęście stacja, na której właśnie staliśmy znajdowała się ok. 10 kilometrów za miastem, a ostatni pociąg już niecierpliwie parskał puszczając parę z nozdrzy. W jednej chwili ktoś, już nawet nie pamiętam kto, podjął błyskawiczną, męską decyzję: wbijamy się za wszelką cenę - potem będziemy się tłumaczyć. Jak dzicy rzuciliśmy się na już całkiem nieźle spanikowaną - bo spóźnioną - kolejkę do kontroli. Potem już szybko: podział na płeć, panie do bramki po prawej, panowie po lewej, wróć, bagaż jeszcze, i aparat też. Na peronie okazało się jednak, że każdy zna swoje miejsce i tylko my stoimy jak jemioły nie wiedząc co robić. Nagle podszedł do nas konduktor, który zaprowadził nas do innego gościa, który znowu oddelegował nas gdzieś... ...a pociąg zaczął buczeć trochę głośniej podczas gdy my ciągle byliśmy na peronie. W końcu jakiś uprzejmy steward zabrał nas do swojego przedziału i ugościł sowicie czajem.
W pociągu
Byliśmy mocno zdziwieni gdy okazało się, że nasz wybawca oczekuje w zamian nieustannej z nim rozmowy i nie interesuje go, że ktoś nie mówi po persku. Josh miał dosłownie przesrane. My mogliśmy wyjść.
Sześciogodzinna podróż okazała się bardziej męcząca niż jakakolwiek inna. Nasz dobroczyńca był cholernie miły i wymagający nieprzerwanej uwagi, a zbawienne korytarze okazały się zatłoczonymi hajłejami dla rozszalałych dzieciaków i ich spacerujących rodziców. Nigdy nie byłam pyrgana i poszturchana tak wiele razy. Mimo wszystko i tak byliśmy szczęśliwi, że podróżujemy a nie stoimy gdzieś w polu na stacji, czekając na pociągi następnego dnia. Poza tym, dzięki tej podróży mieliśmy okazję obejrzeć kawał prawdziwego Iranu - takiego, jakiego nie zobaczyliśmy do tej pory; pustynnego, ciężkiego i pozornie bez życia. Pozornie, bo łutem szczęścia udało mi się zobaczyć stado wielbłądów, pola uprawne jakichś roślin i samotnych, szarych jak piasek ludzi na pustyni.
Podróż pociągiem zakończyliśmy na stacji Yazd. Pożegnaliśmy naszego wybawcę i z ulgą na uszach wsiedliśmy do taksówki. Czekała nas jeszcze wieczorna wyprawa w poszukiwaniu hotelu. Jeszcze tylko to, i moglibyśmy odpocząć...