Do Esfahanu dotarliśmy po 6 godzinnej podróży na pokładzie jednego wielu autobusów jednej z wielu linii krajowych. Już jadąc taksówką do hotelu wiedzieliśmy, że jest to miasto niezwykłe. Dawna stolica Persji, z wieloma zabytkami i wielkim placem w centrum miasta, analogicznie przypomina nasz słowiański Kraków. Wiedzieliśmy, że będzie to jeden z najatrakcyjniejszych etapów naszej wyprawy do Iranu. I tak też było.
Ulokowaliśmy się w hotelu (nazwy nie pamiętam) w samym centrum Esfahanu, przy jednej z głównych ulic, która zapewne nosiła nazwę Imama Chomeiniego lub Amir Kabir jak wszystko w Iranie. Jednak najistotniejsze było to, że pokój 4 osobowy na ostatnim piętrze z TV i łazienką kosztował nas raptem dwa i pół zielonego papierka tj. 12 zł od osoby. Godzinę później już byliśmy gotowi do zwiedzania miasta. Posililiśmy się jeszcze pseudo hot-dogiem w jednym z baro-fast-foodów i udaliśmy się na główny plac oczywiście Imama Chomeiniego.
Plac Chomeiniego
Po wejściu z jednej z bocznych uliczek na plac naszym oczom ukazał się niesamowity widok. Przestrzeń wielkości kilku boisk piłkarskich otoczona meczetami, minaretami i innymi tego typu budowlami sprawiała wrażenie lądowiska dla przywódców duchowych Iranu. Pośrodku placu na trawniku w sąsiedztwie fontanny, niczym na pikniku całymi rodzinami warlali się Irańczycy. A w około jeden z największych bazarów na świecie. Z racji tego, że zbliżaliśmy się do kresu naszej podróży, postanowiliśmy właśnie na bazarze w Esfahanie dokonać finalnych zakupów, które później zabierzemy do Polski. Mając na uwadze fakt, że przy każdym zakupie należy się targować, a nie wszyscy handlarze dysponują językiem angielskim, postanowiliśmy silniej zatrudnić Josha jako tłumacza. W godzinach południowych udaliśmy się do jednego z biur lotniczych celem zakupienia biletów lotniczych do Teheranu.
Bilety lotnicze do Teheranu
Sytuacja jednak była bardziej skomplikowana niż nam się wydawało. Biletów już nie było, a zasadniczo był tyko jeden. To nas nie urządzało. Jednak miłe panie z biura poinformowały nas, że pasażerowie często rezygnują z biletów w miedzy czasie i być może bilety na interesujący nasz lot będą rano następnego dnia. Obiecaliśmy, że stawimy się w biurze następnego dnia rano.
Most
Następnie udaliśmy się w jedno z najbardziej znanych w Esfahanie (oprócz placu) miejsc, mianowicie na most Khaju, który na zdjęciach w internecie podświetlony prezentował się naprawdę okazale. Jednak w rzeczywistości już nie był tak okazały, a to z dwóch powodów. Primo - nie był podświetlony, secundo - rzeka była wyschnięta. Nic to, wraz z Fazim doszliśmy do wniosku, że i tak robimy zdjęcie mostu nawet jak nie jest podświetlony. W pewnym momencie, jakaś nieznana siła chyba nas usłyszała bo.............most nagle rozbłysłą plejadą świateł i wyglądał dokładnie tak jak go sobie wyobrażaliśmy przed przyjazdem. Natomiast koryto rzeki, jak było suche tak pozostało suche.
"Romantyk" i "stoneman"
Po sesji zdjęciowej jakiej został poddany most przeze mnie i Faziego, wolnym krokiem kierowaliśmy się w stronę naszego hotelu, kiedy to nagle podszedł do nas tajemniczy mężczyzna i płynną angielszczyzną oznajmił, że obserwuje nas od dłuższego czasu i.............w związku z tym napisał wiersz. Sytuacja stała się co najmniej dziwna. Nandii od razu znalazła wspólny język z naszym "romantykiem" Fazi nie przejął się specjalnie gościem i po chwili wrócił do fotografowania mostu, a Josh........Josh po prostu bawił się rzucając sobie kamykami w metalową skrzynkę nad brzegiem wyschniętej rzeki, przez co zdobył wdzięczną ksywę "stoneman".
Do hotelu wróciliśmy późnym wieczorem, zahaczając o czajhone na placu gdzie zdążyliśmy wypić czaj i zapalić fajeczkę.
Bilety lotnicze do Teheranu - ciąg dalszy
Następnego dnia skoro świt udaliśmy się po bilety do Teheranu. Niestety bilety były ale nie cztery tylko dwa. W związku z tym opracowaliśmy strategie podróży. Ja wraz z Nandii fruniemy, a Josh z Fazim jadą autobusem. Miejscem docelowym w Teheranie miał być hotel w którym zatrzymaliśmy się po przybyciu do Iranu. Okazało się także, że jest trzeci bilet tyle, że na lot o 22.00 (nasz był o 16.00). To nam nie pasowało. Kupiliśmy więc bilety na wcześniejszy lot. Następnie szybko na bazar po ostanie zakupy a potem już przygotowywaliśmy się do podróży.
Nagły zwrot sytuacji
Tuż przed wyjazdem nastąpiła rzecz niespodziewana i przełomowa w naszej podróży. Finał jej był taki, że na lotnisko pojechałem sam, Nandii z Fazim pojechali na dworzec autobusowy, a Josh,....... no właśnie Josh po prostu wybrał inną drogę. Tak więc podróż z Esfahanu do Teheranu była jedynym momentem kiedy się rozdzieliliśmy i tak naprawdę tylko Nandii i Fazi mogli na sobie polegać. Rozstaliśmy się w taksówce przy dworcu autobusowym. Na lotnisko dotarłem około 13 i miałem jakieś trzy godziny do odlotu, które dość szybko upłynęły mi na rozmowie z pracownikiem przechowalni bagażu. Sam lot do Teheranu był szybki (360 km) i przyjemny. Na miejscu w naszym hotelu w godzinach wieczornych spotkałem się z Nandii i Fazim, którym podróż też minęła bez większych przygód.