Do Agry wyruszyliśmy o godz. 2-giej w nocy, by móc oglądać Taj Mahal w promieniach wschodzącego słońca. Droga był dość długa i męcząca, chociaż my jako pasażerowie bezpośrednio tego nie odczuliśmy. Na trasie szybkiego ruchu zasady ustalały święte krowy. Przyznaję, że jestem pełna podziwu dla indyjskich kierowców, którzy potrafią prawie bezkolizyjnie manewrować załadowanymi po niebo ciężarówkami między innymi samochodami i krowami.
Miasto przywitało nas o 6 rano, trochę za wcześnie, by zwiedzać Taj Mahal, ale ok. 7-mej można było już kupić bilety (dość drogie - 750 rupii za osobę). Szybka kontrola na bramce (chowajcie telefony komórkowe, inaczej trzeba je zostawić w bezpłatnym depozycie, nie dajcie się naciągnąć na kasę!) i stanęliśmy przed jednym z siedmiu cudów świata. Wchodzi się jak do innego świata: czysto, cicho, śpiew ptaków, niewielu turystów...
Taj Mahal jeszcze się nie obudził, tkwił w srebrnej szarości otoczony delikatną mgiełką parującej porannej wilgoci. Siedzieliśmy ponad godzinę słuchając ciszy, obserwując nieśmiało wychylające się zza drzew słońce i jego różowo-złote promienie baraszkujące po białej kopule grobowca. Moment ten jest magiczny, nie wiadomo, czy to zachód czy wschód słońca - niebo nasycone jest różami, pomarańczami i fioletami. Stąpając po ciepłych marmurach oglądaliśmy ten wspaniały dowód wielkiej miłości. Jest imponujący i robi ogromne wrażenie. We wnętrzu grobowca nie można robić zdjęć, więc pozostaje jedynie wspomnienie koronkowej pracy rzeźbiarzy. Po środku dość dużej sali stoją imitacje grobów szacha Dżahana i jego małżonki Mumtaz, zmarłej przy porodzie bodaj 14-go dziecka (prawdziwe groby wraz ze szczątkami znajdują się w krypcie pod komnatą, niestety nie udostępnionej turystom do zwiedzania). Groby otoczone są ażurowym parawanem z białego marmuru, ściany we wnętrzu inkrustowane półszlachetnymi kamieniami i bogato rzeźbione roślinnymi motywami. Taj Mahal stoi nad brzegiem rzeki Jamuny, nieokiełznanej rzeki rozlewającej się na okolicznych polach. Jeszcze dziś Hindusi przeprawiają się przez nią tradycyjnie, czyli łódką. My oglądaliśmy ją wcześnie rano, gdy poranne mgły skrywały jej łagodne brzegi.
Godne obejrzenia są także budynki otaczające Taj Mahal, choć w przewodniku nic się o nich nie pisze i ciężko jest się domyślić, jakie było ich pierwotne przeznaczenie. Zbudowane z czerwonego piaskowca, z podcieniami i kolumnami są wdzięczne do fotografowania Taj Mahal. Część z nich niestety nie jest dostępna dla zwiedzających.
Taj Mahal
Turysta wychodzący z ogrodów Taj Mahal narażony jest na bardzo intensywne przeżycia. Niesamowite zderzenie czystej, zadbanej i niemal pachnącej rzeczywistości z prawdziwym miastem Agra, w który mieszkają ludzie. Wszędzie pełno śmieci, z którymi jeszcze ciężko jest się nam oswoić. Wzdłuż drogi prowadzącej przez miasto, po obu jej stronach ciągną się rynsztoki, przy których Hindusi myją się, naczynia, załatwiają potrzeby fizjologiczne, zupełnie się przy tym nie przejmując obecnością obcych. W rozgrzanym powietrzu unosi się smród odchodów... Dla turysty, który przed chwilą oglądał Taj Mahal konfrontacja z codziennym życiem otoczeniem Hindusów może byś szokiem. Dla nas była...
Keoladeo Ghana National Park
Droga do stolicy Rajasthanu była dość długa i męcząca. Zmieniał się klimat na gorętszy i suchszy, zmieniały się widoki wzdłuż szos. Jednak niektóre charakterystyczne dla Indii obrazki niezależne były od regionu kraju: śmieci jak i mnogość ludzi i zwierząt. Do armii świętych krów i psów doszły jeszcze stada kóz oraz jednogarbne wielbłądy służące jako siła pociągowa, a do walących się domów usytuowanych wzdłuż drogi dołączyły glinianki i szałasy, w których mieszkają Hindusi prowadzący koczowniczy tryb życia.
Około 30 km przed Jaipurem rozciąga się Keoladeo Ghana National Park. Jego główną atrakcją jest tygrys, którego nikt nie widział przynajmniej od 7 lat i naciągacze stojący przed bramą, bezceremonialnie zawieszający turyście na szyi lornetkę, a gdy ten jest przekonany, że za jej wypożyczenie zapłacił wraz z biletem, Hindus upomina się o 50 rupii (Kuba strasznie się wkurzył, mało nie doszło do rękoczynów). Park godny polecenia miłośnikom ornitologii oraz turtle’s children, jak pieszczotliwie nazwał nasz przewodnik potomstwo żółwi wodnych. Ptaków jest tak dużo, że chyba zjadły wizytówkę parku, sławnego tygrysa. Z nudów wymyśliliśmy nowy gatunek papugi, u której samiec to Papa Gej a samica Mama Gej ;)