Następnym punktem w programie naszej wycieczki był Jodhpur – Błękitne miasto, w którym królują konie. Jednak drogę do tego pięknego miasta „umiliła” nam choroba Kuby. Dała o sobie znać klątwa ameby i innej cholery rzucona na białych turystów: oblicze Kuby przybrało kolor zielony, o reszcie lepiej nie wspominać. Suresh, jak tylko dowiedział się, że w obozie zapanowała choroba, przyniósł od swoich przyjaciół dziwnie wyglądającą brązową maź i kazał Kubie troszkę zjeść. Jak się potem okazało było to opium – remedium na wszystkie bolączki Hindusów. Kubie jednak pomogło tylko na chwilę.
Droga do Jodhpuru była bardzo męcząca. Wjeżdżaliśmy coraz głębiej w pustynię, było cholernie gorąco a szersze otwarcie okna nie tylko nie dawało ukojenia, ale groziło wtargnięciem do samochodu suchego, pustynnego wiatru niosącego drobinki piasku.
W Jodhpurze zamieszkaliśmy w guest house „Rawla” przy Shastri Nagar, który gorąco polecamy (pokój z a/c kosztuje 500 rupii, bez a/c 350). Pokoje są czyste i niekrępujące. Prowadzony jest przez serdeczną i pomocną, wielopokoleniową hinduską rodzinę. Pan domu Kp Singh (czytaj Kipi Singh) mówi po angielsku i francusku, jest licencjonowanym przewodnikiem, co może ułatwić zwiedzanie miasta i pozwala dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o Indiach i Hindusach. W domu mieszka też sympatyczny 7-mio latek Rashi - sympatyczny i skory do zabawy syn naszego gospodarza. Mama Kp jest wyśmienitą kucharką i tak naprawdę jej kuchnia pozwoliła Kubie przetrwać chorobę. No właśnie, choroba Kuby...Wieczorem dała mu się tak mocno we znaki, że zdecydowałam się zadzwonić do Elvii Insurance w Polsce z prośbą o przysłanie lekarza. Polska zadzwoniła do rezydenta Elvii w Indiach i już po dwóch godzinach przybył lekarz, który był jednym z nielicznych wykształconych i porządnie ubranych Hindusów, jakich udało nam się spotkać (jak to mówi Kuba opowiadając te historię – normalnych Hindusów). Kuba został uratowany przy pomocy silnych antybiotyków i diety. Jak widać nie warto oszczędzać na ubezpieczeniu (wydatek ok. 250 zł/ osoba, a może uratować życie i wyjazd). Podczas kuracji Kuby wybrałam się z Kp pozwiedzać Jodhpur. Ciekawym miejscem jest rynek przy Clock Tower. Tutaj nie tylko się handluje ale także świadczy róźnorakie usługi. Można zmienić fryzurę, ogolić wąsiki, podkuć buty i wyrwać ząb (ew. załatwić sobie protezkę). Można też dowiedzieć się jaka czeka nas przyszłość, zagryźć tę wiedzę czymś smacznym i owinąć się w sari.
Błękitne Miasto
Dnia następnego pojechałam z Sureshem do banku i to co tam zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwani. Czułam się jak w latach socjalizmu, gdy urzędnik był panem, a petent przeszkadzał mu pić kawę. Dwa komputery na krzyż, pieniądze liczone przy pomocy naślinionych paluszków, na moich plecach czułam oddech Hindusów na plecach liczących wraz ze mną kasę. Na poczcie panowała podobna atmosfera. W jednym okienku kupujesz znaczki, w drugim je podajesz do ostemplowania i wysyłasz, przy czym panienka z okienka ma temperament żółwia i każdą kartkę przed ostemplowaniem musi dokładnie obejrzeć.
Potem oddałam się zwiedzaniu... fortu a z jego murów zrobiłam przepiękne zdjęcia całego Błękitnego Miasta.