Ponieważ w Shekach, zamierzaliśmy spędzić jeden pełny dzień, po wyjściu z pociągu postanowiliśmy od razu kupić bilety na pociąg powrotny o 22:15. Nie kupiliśmy, kasa była zamknięta, brak jakiejkolwiek informacji, do tego siąpiący deszcz i perspektywa walki z taksówkarzami już szykującymi się do ataku. Było słabo. Nagle zza pleców wyłonił się Rafik. Poinformował nas, że kasa będzie otwarta na dwie godziny przed odjazdem pociągu oraz, że jedzie do miasta i możemy się z nim zabrać. W taksówce dokładnie mu opowiedzieliśmy, co chcemy w Shekach zobaczyć a także ze względu na pogodę, chcielibyśmy znaleźć jakiś niedrogi hotel. Rafik przejął inicjatywę, wydał dyrektywy kierowcy i po 15 minutach byliśmy pod 9 kondygnacyjnym hotelem w centrum Sheki. Za 30 AZN dostaliśmy pokój, który swoim ascetycznym wystrojem przypominał hotel robotniczy pamiętający czasy sojuza. Tam też przegrupowaliśmy siły, po czym zaproszeni przez Rafika udaliśmy się restauracji na śniadanie. Ugoszczono nas jajkami we wszelakich postaciach, serem i czajem. Rafik między kęsami opowiadał nam o swoich związkach z Polakami. Otóż, okazuje się, że 26 lat temu, będąc oddelegowany do Charkowa, pracował tam przez 4 lata z grupą Polaków. Wspominał ich bardzo ciepło a w jego tonie wyczuwalna była nuta lekkiej nostalgii. Gdy usłyszał nasz język w pociągu, odżyły w nim wspomnienia z czasów Charkowa. Teraz, tutaj mieszkając w Sheki zarządza bliżej mi nie znanym sektorem w administracji miejskiej. Rozmawialiśmy tak ponad godzinę, po czym pojechaliśmy w górę do wioski Kish zwiedzać jeden z najstarszych kościołów na Kaukazie. Rafik nam towarzyszył, a w zasadzie to my mu towarzyszyliśmy gdyż oznajmił nam, że jesteśmy jego gośćmi podczas wizyty w mieście. Kościół w Kishu niestety zwiedzaliśmy w strugach deszczu. Po zrobieniu kilku zdjęć, nieco wyziębnięci, poszliśmy do przykościelnej kawiarenki gdzie grzejąc się czaju toczyliśmy życiowe dyskusje z naszym towarzyszem i okoliczną społecznością. Około południa rozstaliśmy się ale tylko do 18.30. O tej godzinie umówiliśmy się na wspólną kolację z Rafikiem. Poszliśmy zwiedzać miasto. Po wizycie w meczecie Omar Efendi, udaliśmy się do muzeum Rashidbeya Efendihada miejscowego wieszcza by ostatecznie zwiedzanie zakończyć w słynnym shekijskim Karavansaraju.
Przemoczeni wróciliśmy do naszego hotelu, dogrzaliśmy się whiskaczem i ucięliśmy sobie drzemkę. O 18.30 zjawił się odziany w marynarkę i krawat Rafik. Pojechaliśmy do restauracji Kaukaz, w której spędziliśmy następne 3,5 godziny jedząc baraninę, pijąc wódkę i rozmawiając o wszystkim co łączy nasze kraje. Z każdą minutą nasze więzi się zacieśniały, szalały toasty a kelner donosił nowe kaukaskie przysmaki. Składaliśmy różne deklaracje a Rafik nawet nagrał do kamery odezwę do swoich polskich przyjaciół. Ostatnie minuty spotkania upłynęły na klepaniu się po ramionach i pożegnaniach. Chwilę później mocno spocony obserwowałem prędkość 130 km/h na szybkościomierzu w zdezelowanym żiguli, którym gnaliśmy w stronę dworca. Zdążyliśmy. Mieliśmy pierwszą klasę, bo jak się okazało Rafik telefonicznie wynegocjował nam taki przedział w rozmowie z szefem dworca. Wracaliśmy do Baku.